1994
Mysłowice - miasto mojej młodości.
odc. 4
Czasy plebiscytowe oglądane okiem dziecka.
Po pierwszym Powstaniu trwającym od 16 do 26 sierpnia 1919 r. zajęły teren obszaru plebiscytowego Górnego Śląska na podstawie Traktatu Wersalskiego wojska alianckie. Do Mysłowic przybyły wojska włoskie, angielskie i francuskie. Gmach Seminarium Nauczycielskiego zajęły wojska włoskie, przy dworcu i jego pomieszczeniach biurowych widziałem kręcących się Francuzów. Gdzie zakwaterowali się Anglicy nie pamiętam. Włosi i Anglicy zajęli postawę proniemiecką, a Francuzi sprzyjali Polakom. Poza koszarami rzadko spotykano owe jednostki wojskowe. Francuzi ogromnie interesowali się naszymi pięknymi dziewczętami. Wynikły z tego nieraz komiczne sytuacje, o których opowiadano różne krotochwile. Wobec okupacji Seminarium Nauczycielskiego zniesiono ćwiczeniówkę do której uczęszczałem. Skierowano nas do przeludnionej szkoły powszechnej przy Placu Wolności.
Promenada jeszcze przed przebudową dworca i jego okolicy
- przed wybuchem I w. ś.
W społeczeństwie mysłowickim z zakresie polityki wszystko się kotłowało. Jako dzieci niewiele rozumieliśmy z polityki. Więcej interesowała nas sytuacja w szkole. W starym budynku szkoły nasza klasa liczyła zbyt wielu uczniów. Nasz wychowawca był człowiekiem starszym, o ogromnym autorytecie, zrównoważonym i wymagającym. Nazywał się Geolda. Naukę pobieraliśmy tylko w języku niemieckim, choć przed rokiem 1850 uczono po polsku, ale od wymienionego roku wykładowym językiem był tylko język niemiecki, co ogromnie przyczyniło się do germanizacji społeczeństwa.
Językiem niemieckim władałem wtedy doskonale, chociaż nadal w domu panował język polski. W tym języku uczyli nas rodzice modlić się. W szkole jednak w wypracowaniach pisemnych biłem rekordy błędów, a to dlatego, że nie rozumiałem co znaczy rzeczownik, po niemiecku Dingwort, który to wyraz pisano zawsze dużą literą. Nauczyciel usiłował mi to wyjaśnić, ale daremnie, bo ściana psychiczna nie pozwalała mi tego pojąć. Wszystko się zmieniło, gdy pewnego dnia nastąpiło oświecenie umysłu i zrozumienie. Jeśli chodzi o matematykę, to byłem pojętnym uczniem i pewnego razu nauczyciel pochwalił mnie słowami: - „Du bist der flotteste Rechner” (Ty jesteś najbieglejszy rachmistrz).
Obecny Plac Wolności około 1910 roku.
W okresie 1920 r. rodziny wielodzietne otrzymywały jednorazowe wsparcie od samego papieża Benedykta XV. Nauczyciel wręczył mi blankiet bankowy w kwocie 100 marek.
W roku 1920 i 1921 uczęszczałem na naukę przygotowawczą do I Komunii św. Pożal się Boże co to była za nauka, bowiem brak było duchowieństwa.
Parafii Mysłowickiej przewodził ks. Proboszcz Ernest Bressler, urodzony 30.12.1864 r. w Bytomiu. Parafię objął 23.10.1910 r. Był to człowiek schorowany, ale bardzo dobry.
I wikarym był ks. Franciszek Linek ur. 14.04.1881 r. w Komornikach koło Prudnika. Był bardzo lubiany.
II wikarym był ks.
Karol Biskup ur. 12.08.1884 r. w Starym Koźlu. Baliśmy się go, bo był człowiekiem bardzo porywczym.
Katechetą w Gimnazjum był Dr Franciszek Sauermann – urodzony 7.10.1877 r. w Josefsthal pow. Neurode. Był Niemcem z pochodzenia. Nigdy nie spotkałem go uśmiechniętego, był zawsze „kwaśno-poważny”, jakby odpowiednio do nazwiska.
Księdzem katechetą w Seminarium Nauczycielskim był Emanuel Faflok urodzony 26.12.1878 r. koło Katowic.
W roku 1912 parafia liczyła 18.165 katolików, 1.800 protestantów i 514 Żydów. Brzęczkowice i Słupna liczyły 2.553 katolików, 65 protestantów i 25 Żydów.
Do I spowiedzi uczył mnie ks. Franciszek Linek. Klasa obejmowała 120 chłopców. Często zaraz po zjawieniu się na lekcji był odwoływany do chorego. I cóż w takiej sytuacji mógł nas nauczyć przepracowany kapłan? U nas w domu jeszcze rodzice pilnowali nauki, ale dzieci rodzin aspołecznych i pijackich miały braki w nauce, tym bardziej, że same także były często nieobecne na lekcji. Zdarzały się przypadki, że dzieci przychodziły do szkoły oszołomione alkoholem.
Z I spowiedzi mam niemiłe wspomnienia. Był tłok, mało spowiedników, a dzieci kiepsko przygotowane wymagały od spowiednika cierpliwości i pomocy przy wyznawaniu grzechów.
Do I komunii św. przygotowywał nas ks. Karol Biskup. Jednak ks. Biskup nie dokończył z nami tej nauki, bo musiał z Mysłowic uchodzić. Przyczyną tego był zatarg z socjalistami, którym zabronił wejść na nabożeństwo ze sztandarem. Były jeszcze inne, mnie nieznane powody jego ucieczki. Był proboszczem w Polskiej Cerkwi koło Raciborza i doczekał Polski Ludowej po II wojnie światowej.
Nie pamiętam, który katecheta ostatecznie doprowadził mnie do I komunii św. Pamiętam jednak, ze wpoił nam, abyśmy przygotowanie się do I komunii św. przeprowadzili rzetelnie, a dziękczynienie zakończyli modlitwą św. Ignacego: - „Duszo Chrystusowa uświęć mnie...”. Kładł też nacisk na modlitwę przed ukrzyżowanym Jezusem: „Oto ja dobry Jezu...” - celem uzyskania odpustu zupełnego. I to pouczenie zostało mi w pamięci na całe życie.
Przed I komunią św. dyrektor szkoły wręczył dzieciom pierwszokomunijnym książkę modlitewną, świecę i wydaje mi się, że 50 marek. Ja też otrzymałem te dary, bo pochodziły ze szkatuły Watykanu. Gdy wróciłem nie zastałem nikogo w domu. Wtedy „baby” z kamienicy omotały mnie twierdząc, że mi się te dary nie należą, bo już raz dostałem 100 marek. Postępowały z głupim chłopakiem jak jakieś jędze. Sterroryzowany odniosłem wszystko do dyrektora szkoły. Kiedy rodzice wrócili do domu, opowiedziałem im co mnie spotkało ze strony kobiet. Ojciec poszedł do dyrektora i odzyskał dary. Matka kupiła mi za te pieniądze buty z drewnianą podeszwą i liche ubranie. Do I komunii św. przystąpiłem 5 maja 1921 r. w święto Wniebowstąpienia Pańskiego. Matka pouczyła mnie, abym przez cały tydzień uczestniczył we Mszy św. i przyjmował komunię św. Dzieci, które tak czyniły było więcej.
Seminarium Nauczycielskie na obecnej ulicy Mickiewicza około 1921 r.
W tym okresie przed plebiscytem, zarówno Niemcy jak i Polacy uwijali się, by szerzyć propagandę. Pojawiło się się humorystyczne pismo „Kocender”, świetnie ilustrowane. Były też pocztówki z niemieckimi napisami, których treść przemawiała za Polską. Jedna taka pocztówka przedstawiała rzeźnika niemieckiego w Pickelhaubie ostrzącego nóż dla zarżnięcia stojącego obok cielaka. Napis był tej treści: „Nur die dumsten Kalber wehlen Ihren Schlachter selber”, tzn. Najgłupsze zwierzęta wybierają swego rzeźnika.
Wśród powstańców byli również tacy, którzy zatracili język polski w szkołach niemieckich, ale czuli się Polakami. Dla nich drukowano specjalny periodyk po niemiecku: „Der Weisse Adler” - po polsku „Biały Orzeł”.
Kuzyn mój Henryk, członek policji plebiscytowej opowiadał mi, że u Braci Miłosiernych w Bogucicach był braciszek kwestarz o niepospolitym humorze. Kwestował na szpital Bonifarów. Tam leczono także biedotę, dlatego na utrzymanie szpitala trzeba było kwestować po domach i na ulicach. Czasem kwestarz będąc w dobrym humorze zaglądał dl lokalu „Astoria” w Katowicach. Pewnego razu, gdy w lokalu było huczno, kwestarz wszedłszy do wnętrza rubasznie się roześmiał i odezwał się do grupy powstańców mówiących po niemiecku i po polsku:
- Das konnte mein Magen auch vertragen – (to tu na stole, mój żołądek także by strawił).
Powstańcy przystawili mu krzesło i poprosili by się poczęstował. Ale kwestarz postawił warunek:
- Ja będę zamawiał wy będziecie płacili!
Po tym tak tryskał humorem, ze biesiadnikom brakowało tchu ze śmiechu. Wnet do stołu przyłączyli się powstańcy z innych stołów, co jeszcze bardziej podochociło braciszka. Kiedy się już zmęczył w tym rozgardiaszu powiedział:
- Ależ koledzy! Jam kwestarz! Bieda w naszym szpitalu, leczymy biednych, którzy nie mają czym za to zapłacić. Tu złóżcie mi ofiarę, co kto może na ten półmisek.
Po takiej kweście zasilił szpital odpowiednio, bo powstańcy byli bardzo hojni.
Innego razu, gdy kwestarz bawił w owym ekskluzywnym lokalu i rozochocił słuchaczy, jeden z powstańców na gwałt chciał się spowiadać przed braciszkiem, bo już 15 lat nie był u spowiedzi świętej długo musiał mu kwestarz tłumaczyć, ze nie jest kapłanem a tylko braciszkiem zakonnym.
Ponieważ kwestarz ten przyszedł do naszego mieszkania, to go poznałem. Pewien ksiądz opowiadał o owym kwestarzu, że bardzo polubił go za jego kawały Żyd z Tarnowskich Gór, który u Bonifatrów się leczył. Rozbawiony dowcipem kwestarza prosił, żeby go co kwartał odwiedzał w jego domu. Zapewniał, że będzie dla wspaniałych braci hojny. I tak się stało. Ale pewnego dnia, gdy kwestarz u Żyda się zjawił, ten jakoś dziwnie się zachowywał, a dając kwestę powiedział, że tym razem nie stać go na większą ofiarę z uwagi na ślub córki. Twierdził, że kobiety kosztują, bo przecież mówi się do nich: - Moja Droga.
Na to kwestarz:
- A masz jeszcze jedną córkę?
- Tak!
- To mam prośbę!
- Wydaj ją za mąż, ale nie moim kosztem!
Żyd tak ciężko się śmiał, że kwestę podwoił. Znam jeszcze więcej kawałów tego inteligentnego kwestarza, ale tym postanowiłem zakończyć opowieść o nim.
Były więc w tym okresie jasne, słoneczne iskierki, ale z drugiej strony walka o Śląsk trwała nadal z bezwzględnym okrucieństwem. Niemcy zorganizowali około 25 organizacji odwetowych, różnych Freikorów. Najsławniejszą była organizacja, którą założył Escherich i nazywano ją od założyciela - „Orgiesz”. Ta organizacja nie przebierała w metodach i ma na sumieniu wiele ofiar. Mordowała też księży, patriotów polskich. Potem wszelkie akty zbrodni dokonane przez inne organizacje zaliczano na ich konto i ogólnie mówiono, że zbrodni dokonali Orgiesze.
Groźne pomruki i nawałnice zagrażały Śląskowi także od wschodu. Toczyła się bowiem wojna Polsko-Bolszewicka. Niemcy cieszyli się, bo mieli nadzieję, ze cały problem śląski załatwi Armia Czerwona, która parła na Warszawę. Potężne armie bolszewickie ruszyły od Smoleńska na Polskę, a Niemcy uważali, że zlikwidują one młode Państwo Polskie, jeszcze nie takie stabilne.
W lecie wyjechałem z matką do Hajduk, aby odwiedzić stryja. W holu dworca gazeciarz gromkim głosem krzyczał: - „Ostdeutsch-Morgen-Post. Grodno gefalen!” - Zapytałem Matkę co to znaczy – Grodno gefallen? Matka wyjaśniła mi, ze wojska bolszewickie wojują z Polską i chcą ją zniszczyć, zajęli już Grodno. Było to dnia 19.06.1920 r. Na cały świat naczelny wódz Bolszewicki Tuchaczewski wrzeszczał, że po Polsce dojdzie aż do Pirenejów. I byłoby się to stało, bo komuniści niemieccy czekali na Bolszewików, także we Francji w tym okresie niepokojów komuniści udzielili by pomocy w dotarciu do Pirenejów. W Portugalii już od 1910 r. władza była w rękach komunistów, a w Hiszpanii nowinki te uzyskiwały coraz więcej zwolenników, bo Komuna była wtedy w modzie.
Na Warszawie oparła się obrona Polski, ale zagony Bolszewików już docierały do przedpoli Torunia. Dyplomata angielski Aberdeen wołał, że sytuacja Polski jest tragiczna, ze tylko cud może Polskę uratować. I ten cud nastąpił pod Radzyminem, na północ od Warszawy. Dnia 15.08.1920 ruszyła polska kontrofensywa znad Wieprza i dokonała spustoszenia w armii bolszewickiej. A później Piłsudski wyruszył z legionami na wschód, aby rozgromić dalsze wojska nieprzyjaciela, które parły na pomoc. Nad Niemnem poniosły one druzgocącą klęskę – 200 tysięcy Bolszewików uciekło do Prus Wschodnich i poddało się Niemcom, którzy ich rozbroili. To zwycięstwo przeszło do historii jako „Cud nad Wisłą” Aberdeen oraz inni historycy zaliczają tę bitwę do jednej z 18 bitew świata, które zdecydowały o losach Europy.
Pewna kobieta opowiadała mi, że brała udział w gliwickiej pielgrzymce na Jasną Górę. Widziała Episkopat Polski leżący w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny pokotem przed obrazem Matki Boskiej Królowej Polski w modlitwie za Ojczyznę. Radość zapanowała na Jasnej Górze, gdy wieczorem dotarła do Częstochowy wiadomość, ze pod Radzyminem na czele oddziałów sztormujących, z krzyżem w ręku ruszył ks. Skorupka, kapelan wojskowy i tym poderwał młodych żołnierzy do walki. Ks. Skorupka wprawdzie poległ, ale bolszewicy poszli w rozsypkę. Radość zapanowała także wśród pielgrzymów gliwickich. Kobiety śląskie, które często słyszały hasło niemieckie: - „In Polen ist nichts zu holen” ( co znaczy – W Polsce niczego nie kupisz), nakupiły kiełbasy i szynki i te wędliny w sposób widoczny niosły w swoich parafiach, by pokazać, że także w Polsce takie rarytasy można dostać. Była to swoista propaganda propolska.
Tymczasem my, dzieci nie wiadomo gdzie, nauczyliśmy się pieśni powstańczych i śpiewaliśmy na całe gardło: „Do Bytomskich Strzelców wojska zaciągają...”, a także inne. Ale najchętniej śpiewaliśmy smętną pieśń: - „Znam ja jeden śliczny zamek, gdzie ma miła przebywa. Siedzi ona na małym stołeczku, ale orły wyszywa...”.
Życie Mysłowic nr 56, 1-15 stycznia 1994, cena 5.000 zł.