Rozmowa z Panem Józefem Gołąbkiem, kaktofilem
Miłości się nie sprzedaje
ŻM – Wybrał Pan sobie kłującą profesję...
JG – 22 lata temu zobaczyłem wielką wystawę kaktusów w ówczesnej NRD i była to miłość od pierwszego spojrzenia. A kaktus kłuje tylko wtedy, gdy się go dotknie lub chwyci nieumiejętnie, brutalnie.
ŻM – Nie była to jednak pierwsza miłość...
JG – Od 6 roku życia przez 36 lat pasjonowałem się akwarystyką. W moich akwariach zgromadziłem 700 gatunków rybek...
Pan Józef Gołąbek w swoim kaktusarium
Fot. Roman Uzdowski
ŻM - ...z około 1000 hodowanych w akwariach świata ! Wierzymy na słowo w to wielkie osiągnięcie, bo nie widzimy u Pana ani jednego akwarium...
JG – Ostatnie akwarium zlikwidowałem 7 lat temu. W efekcie dewastacji środowiska w okolicach Mysłowic skończyły się naturalne źródła pożywienia dla rybek, a pokarm oferowany przez sklepy zoologiczne był nazbyt kosztowny. Pozostałem przy kaktusach.
ŻM – Zmienił Pan rybki jakby na ich przeciwieństwo... Dużo wody, nieustanny ruch, bezruch i powolne rośnięcie... Statystyki psychologów miłości potwierdzają, że zazwyczaj cechy nowego partnera są kontrastowe wobec cech poprzedniego. Np. brunetkę zastępuje blondynka, szczupłą – pulchna, rozrzutną – oszczędna... Ożenił się Pan w 1964 roku a 4 lata później uległ urokowi kaktusów... Pańska Małżonka pochodzi z Poznańskiego. Mówi Pan, że utrzymanie rybek stało się zbyt kosztowne... A Poznanianki słyną z – delikatnie mówiąc – oszczędności...
JG – Hahaha ! Moja żona Maria, z domu Gołębowska jest – jak to mówię żartem - „Pyrą”, ale to ja sam zdradziłem rybki dla kaktusów. Gołębowska rozumiała pasję Gołąbka do rybek i rozumie do kaktusów... Przecież ja każde zaoszczędzone pieniądze przeznaczam na zakup nowych odmian tych fascynujących roślin !
ŻM – Czy pamięta Pan swoje pierwsze kaktusy ?
JG – Tak ! To były Mammillaria saetigera i Echinopsis multiplex.
ŻM – Ile odmian kaktusów rośnie obecnie w Pańskim kaktusarium ?
JG – Dokładnie 2966, natomiast wszystkich kaktusów mam przeszło 4 tysiące.
ŻM – Odmian jest tak wiele, że zapewne tylko nieliczne i najbardziej popularne mają również polskie nazwy...
JG – Łacińskie nazewnictwo stosowane przez cały świat jest nie do zastąpienia. Zresztą po co tłumaczyć lub wymyślać nową, polską nazwę np. dla Mammillaria candida, skoro – o ile się nie mylę – na terenie Polski łącznie z moim są tylko 3 egzemplarze tej odmiany ! Nazwy mają często charakter anegdotyczny... Np. Cephalocereus senilis, ponieważ pochodzi z Doliny Starców, zwie się „Głową starca”, bo i głowę starca przypomina. Najsłynniejszą polską nazwą, wymyśloną przed 50 laty, która przyjęła się na całym świecie otrzymał Echinocactus grusoni: „Fotel teściowej”.
ŻM – Ma mnóstwo solidnych cierni...
JG – Właśnie, muszę podkreślić, że kaktusy mają ciernie, a nie kolce. Kolce to sklerenchymatyczna wybujałość tkanek łodygi, liści lub owoców, a ciernie to to przekształcone liście, wciąż posiadające kanaliki do transpiracji.
ŻM – Najmniejsze, największe, najrzadziej spotykane i najpiękniejsze kaktusy to...
JG – Do najmniejszych należą kilkumilimetrowe Escobaria leei i Liliputana. Do największych Eriocereus pomanensis i Cereus giganteus, rosnące do kilku metrów wzwyż. Najrzadziej spotykane w kolekcjach są Ariocarpus, Turbinicarpus i Leuchtenbergia principis. A najpiękniejsze ? Wszystkie kaktusy są piękne... No, może te, które efektownie kwitną, bardziej cieszą oczy. Np. Selenicereus grandiflorus ma kwiaty, których średnica osiąga nawet 30 cm. Pięknie kwitną niektóre kaktusy wiszące, np. tzw. „Małpie ogony”.
ŻM – ciągle poszerza Pan swoją kolekcję o nowe kaktusy, o nowe odmiany...
JG – Tak, moim ostatnim nabytkiem jest Echinocereus. W Polsce nowe odmiany trudno zdobyć, a na Zachodzie za maleńką roślinkę płaci się nawet do 20 DM, zaś bardziej okazałe kosztują i po kilka tysięcy DM. Staram się sam rozmnażać posiadane już odmiany, lecz niestety wymiana z kolekcjonerami zagranicznymi jest utrudniona, gdyż cło wynosi około 300% wartości rośliny, a poza tym każdy egzemplarz wysyłany za granicę musi mieć świadectwo fitosanitarne Woj. Stacji Kwarantanny i Ochrony Roślin.
ŻM – Od kilku lat regularnie wystawia Pan swoje kaktusy w galerii MCK w Mysłowicach oraz w wielu innych miastach. Te majowe wystawy cieszą się wielkim zainteresowaniem. Wielokrotnie zachwycano się Pańską kolekcją w prasie, otrzymał Pan wiele dyplomów i nagród, kilkanaście razy pokazywano Pańskie kaktusy w TV, proponowano Panu wystawy za granicą... Czy nie myśli Pan o urządzeniu stałej ekspozycji we własnym pawilonie i połączeniu jej ze sprzedażą popularniejszych odmian ?
JG – Z propozycji zagranicznych musiałem zrezygnować ze względu na brak odpowiedniego środka transportu – kaktusy są delikatne, źle znoszą wstrząsy... Mój własny pawilon ? To rzecz nazbyt kosztowna. Musi mnie i moim kaktusom wystarczyć to skromne poddasze... Kaktusy potrzebują spokoju i cierpliwości, rosną powoli... Jeśli zakłócam ten spokój wystawiając fragmenty mojej kolekcji no. W MCK, czy gdzie indziej, to dlatego, że chcę innym ludziom dać trochę radości, a może i zarazić ich kaktofilstwem...
Na Zachodzie, a również i w Polsce producenci stosują tzw. „sztuczne pędzenie” kaktusów za pomocą chemikaliów. Przyspieszają wzrost, ale również śmierć tak wyhodowanych roślin. Czynią to wyłącznie dla zysku, bez uczuć... Ja jestem kaktofilem, a nie producentem i sprzedawcą kaktusów. Miłości się nie sprzedaje !
ŻM – Ale miłością można – i powinno się dzielić. Ma Pan dwóch synów...
JG – Waldemara, który jest kolejarzem...
ŻM – No tak ! Na Pańskim poddaszu zachowała się jeszcze wielka plansza z kolejką elektryczną, miniaturowymi dworcami, zwrotnicami i semaforami...
JG – Syn jest maszynistą. Jego żona również skończyła szkołę kolejową, poznali się – jak to mówi - „na kolei”.
ŻM – Drugi syn...
JG – Norbert, jeszcze kawaler... Jest fotografem i to przede wszystkim on właśnie kontynuuje moje pasje kolekcjonerskie... Pomaga przy kaktusach, wykonał około 2500 kolorowych slajdów moich roślin, a sam zbiera opakowania po filmach – ma ich sporo z całego świata. Zamierzam wykorzystać te slajdy do cyklu prelekcji popularyzujących kaktofilstwo, które rozpocznę wiosną tego roku w MCK.
ŻM – Od 1985 roku prowadzi Pan księgi pamiątkowe swoich ekspozycji, są to już dwa grube tomy...
JG – Wciąż żałuję, że dopiero 5 lat temu dałem się namówić do założenia księgi pamiątkowej... Byłoby tego więcej... Ale za to pierwszego wpisu dokonał Pan Stanisław Hinz – ojciec polskiego kaktusiarstwa.
ŻM – Jest Pan członkiem zarządu Wojewódzkiego Polskiego Towarzystwa Miłośników Kaktusów, Oddział w Katowicach... Dziesiątki osób przychodzi podziwiać Pańską kolekcję u Pana w domu, setki, czy nawet tysiące na wystawach... W tym roku otrzymał Pan rentę, ma Pan poważnie chore nogi...
JG – Przyjaciel – kaktofil z RFN, pomógł ratować moje zdrowie przysyłając mi unikalne lekarstwa.
ŻM – Jest Pan Mysłowiczaninem, pochodzi Pan z rodziny śląskiej...
JG – Tak. Urodziłem się w 1941 roku w Mysłowicach.
ŻM – Największe marzenie ?
JG – Cóż... Wyleczyć nogi. No i może jeszcze wyjechać do Ameryki Środkowej, ojczyzny kaktusów, skąd podróżnicy i kaktofile rozprzestrzenili je na cały świat.
ŻM – Dziękujemy za rozmowę.
Z Panem Józefem Gołąbkiem, kaktofilem, rozmawiał - Jerzy Suchanek
Życie Mysłowic nr 6, 24.01-14.02.1991 r, cena 3.000 zł