1990
"Demokracja!" - albo paranoja tryumfująca
"Polskie-arcypolskie" – mówili obserwatorzy polskiej, a może i światowej, prapremiery sztuki w jednym akcie Josifa Brodskiego, "Demokracja!". Można się zgodzić, albo nie zgodzić z podobnym widzeniem problemu, wokół którego skupia się treść kolejnej teatralnej próby Brodskiego – ale pomijając polemiki i spory, co do znaczenia „Demokracji”, jedna kwestia jest niepodważalna. Ta mianowicie, że publiczność została tego dnia poruszona i nie pozostała obojętna – dyskutowano zatem i temat, i konwencję, do jakiej uciekł się reżyser spektaklu, aby zainscenizować ten tak trudny do zrealizowania projekt, wreszcie, wiele miejsca poświęcono w dyskusjach kuluarowych wykonawstwu.
„Polskie-arcypolskie”... Czy aby na pewno – zadaję sobie pytanie – czy zobaczyliśmy sztukę o kompleksie rodzimym, o naszej niemożności odbicia się od dna? Chyba nie – a zresztą, interpretacji Jerzego Suchanka, który rzecz przygotował dla potrzeb sceny i spektakl wyreżyserował, nie o koloryty lokalne chodzi w określeniu miejsca zdarzeń: wiadomo tyle, że jest to albo republika sowiecka, albo któreś z satelickich wobec Rosji państw (może stąd – analogie rodzime). Suchankowi chodziło zapewne nie o publicystyczne akcenty – komentujące po cichu polską koślawą próbę wydostania się z praktycznych warunków państwa komunistycznego, polską dziecinną ufność, ze można tego dokonać z dnia na dzień – gdyż ten aspekt jest ledwie motywem powierzchniowym. Znacznie bardziej istotny jest głębszy obieg idei w sztuce – określający właściwe symptomy choroby, na jaką skazaliśmy się przez ten czas, który nazywamy totalitaryzmem – obieg ten, to zapis tryumfującej paranoi. Paranoi ubezwłasnowolnienia, izolacji i poddawania się dominacji zdegenerowanych elit władzy, a do tego jakichże elit!... Groteska osiągnęła poziom autentyczności – i rzeczywistość przybrała wzór i rysunek groteski.
Od lewej: Agnieszka Styczeń (Cecylia), Alexandra Dembska (Matylda),
w głębi: Piotr Myszor (Bazyli), i Jacek Gwóźdż (Pietrowicz)
fot. Krzysztof Kołodziej.
Jerzy Suchanek skoncentrował się na wydobyciu ze sztuki Brodskiego cech charakterystycznych dla elity sprawującej władzę – ujawnia degenerację i brak kreatywnego myślenia kasty stalinowskiej, najniższe instynkty komunistycznego establishmentu, wreszcie wieczne zagrożenie tych, którzy reprezentują społeczeństwo, bo udział w każdej władzy deprawuje. Reżyser ujawnia poprzez wzmocnienie i przerysowanie biograficznych szczegółów, ze Pietrowicz, minister spraw wewnętrznych i sprawiedliwości jest wynarodowionym Ukraińcem a Gustaw Adolfowicz, to były hitlerowiec, zrusyfikowany podczas odbywania kary za przestępstwa wojenne, obecnie postawiony na stanowisku ministra finansów. Cecylia Markowna – z pewnych rzucających się w oczy względów nazywana „Cecylią” - jest niespełnioną w swojej profesji aktorką sceniczną, która wybrała publiczność zjazdów i plenów. I wreszcie Bazyli Modestowicz – tyran i dzierżymorda, samozwańczy prezydent, który z chorobą ogólnej paranoi czuje się najlepiej, który to powoduje, że choroba szerzy się jak epidemia, to pozwala, by gorączka choroby opadła. On – pierwszy KC-yk. W reżyserii Suchanka i w grze aktorskiej zespołu Teatru Zwyczajnego, „Demokracja” została skierowana ku widowni w konwencji ostrej, groteskowej, przerysowanej opowieści z życia komunistycznej nomenklatury. I to mogło nas bawić – aczkolwiek mogło też postraszyć i przerazić.
Groteskowy sposób potraktowania postaci oraz tematu sztuki pchnął tekst Brodskiego w szaleńcze tempo, zakołysał sceną, z której w końcu wypadł na widownię Bazyli Modestowicz. Zdawało się, że zachęca publiczność, by wróciła do komunizmu. Sztuka została zagrana w dość ostrym tempie, z dużą ilością gagów, tak, że publiczności momentami umykały polityczne sensy, brakowało chwili na refleksję. Szczególnie tam, gdzie wtrącone zostały pewne obyczajowe smaczki, i tam, gdzie przemycono do sztuki atrakcje erotyczne.
Agnieszka Styczeń (Cecylia) i Piotr Myszor (Bazyli Modestowicz)
fot. Krzysztof Kołodziej
W wiodącej roli Bazylego Modestowicza oglądaliśmy rutyniarza mysłowickiego zespołu, Piotra Myszora. Opanowanie postaci i swoboda sceniczna tego wykonawcy widoczna była szczególnie w monologach, a wyjątkowa vis comica aktora wyzwoliła głośny śmiech w scenie tanga z ministrem spraw wewnętrznych. Trzeba jednak zauważyć, ze tego wieczoru Piotr Myszor nie przedstawił kompletnego charakteru kreowanej postaci. Wykonawca gubił też rytm i tempo, a także zbyt często nadużywał nonszalancji.
Jacek Gwóźdź – w roli Pietrowicza – wywiązał się poprawnie z zadania, jakie powierzył mu Jerzy Suchanek. Zagrał umiejętnie tak lęk przed zesłaniem za nie dość ofiarne usuwanie opozycji, jak też i lęk przed odpowiedzialnością za dalej posuniętą aktywność w tym względzie. Pomiatany i szarpany zagrał kukłę, manekin do ćwiczeń zapaśniczych.
Teraz o debiutantach. Tutaj pojawić by się mogła sposobność wo wyrażenia ocen w tonie protekcjonalnym i z pozycji znawcy udzielającego dobrych rad. Żaden z trojga debiutantów nie zasłużył na uwagi formułowane w tym tonie. Szczególnie Agnieszka Styczeń, która wcieliła się w rolę Cecylii – ministra kultury – i wywiązała się z tego zadania wyjątkowo dobrze. Zagrała z przekąsem, z grymasem, karykaturalnie i parodystycznie – choć przecież, choćby ze względu na młody wiek, nie dane jej było bezpośrednio czerpać ze źródła (i np. zagrać w manierze á la przedstawicielka Ligi Kobiet, albo członkini Biura Politycznego KC). Porwała wszystkich doskonale wykonaną sceną uwiedzenia Gustawa Adolfowicza i sceną kuszenia Pietrowicza. W osobie Agnieszki Styczeń widzieliśmy wyjątkowe możliwości wykonawcze i spory talent.
Rafał Kronenberger, który zadebiutował w roli Gustawa Adolfowicza, ze starannością oraz laboratoryjną dokładnością poszedł za reżyserskimi zaleceniami. To on prezentuje postać najbardziej groteskową, to on doprowadza rysunek postaci do najdalej idącego przerysowania: zapada się w siebie z tchórzostwa, eksploduje w momencie wspominania swej nazistowskiej przeszłości.
Wreszcie rola Matyldy – obsadzono w niej Alexandrę Dembską i wybór ten okazał się bardzo szczęśliwy. Wybrnęła z ograniczeń jej roli, a więc z prawie absolutnej fizyczności postaci, z pewnej bezrefleksyjności wynikającej z niewielkiej ilości kwestii do wypowiedzenia. Widzieliśmy prowokacyjną w ruchach i geście przyczynę „przebudowy” i „nowego myślenia” w nieznanej z nazwy i położenia geograficznej republice. Pamiętamy scenę, w której Modestowicz proponuje przegłosować propozycję wprowadzenia demokracji nakazowo-rozdzielczej – wyłaniająca się spod stołu sylwetka Matyldy wzbudza entuzjazm ministrów. „Głosujemy!” wołają donośnie. Zapewne rola Alexandry Dembskie stała się przyczynkiem do powstania swoistej legendy „Demokracji!” - gratulujemy wykonawczyni interesującego debiutu.
Od lewej: Rafał Kronenberg (Gustaw Adolfowicz), Agnieszka Styczeń (Cecylia),
Piotr Myszor (Bazyli Modestowicz), pod stołem Jacek Gwóźdź (Pietrowicz)
Fot. Krzysztof Kołodziej.
Mysłowicka prapremiera nie obyła się oczywiście bez uchybień i niedostatków w sztuce wyrazu scenicznego. Jednak ani reżyser, ani aktorzy nie mają się czego wstydzić. Ze spektaklu można być dumnym i dyskontować sukces prapremiery, ale jak zawsze potrzebna jest praca i wytrwałość.
Na koniec życzenie... Piotr Myszor słowami Bazylego Modestowicza powiada dla złagodzenia obaw i kontrowersji „Myślę, że menu się nam nie zmieni” - i tego trzeba życzyć zespołowi Teatru Zwyczajnego z Mysłowic. Niech menu się im nie zmieni!
Roman Uzdowski
Teatr Zwyczajny MCK, Josif Brodski „Demokracja!” w przekładzie Barbary i Lucjana Śniadowerów, reżyseria Jerzy Suchanek, asystent reżysera Piotr Myszor, muzyka Stanisław Żymełka, realizacja techniczna Olgierd Górny, scenografia zespół, szefowa kuchni Halina Gogulska, prapremiera polska 1 grudnia 1990. Miejskie Centrum Kultury Mysłowice.
Życie Mysłowic nr 4-5, 17.12.1990-14.01.1991, cena 3.000 zł