Ilustrowany Magazyn Tygodniowy "AS", nr 19, 9 maja 1937

Mieczysław Fiołek (zach. pisownia oryginalna)

 

Czasy to dawne, ginące w pomroce przeszłości. Pamiętne ponieważ przeszły w opowieść, która nigdy nie zaginie i nie zatrze wspomnień z minionych epok, co wracają do życia historją faktów z pod grubej warstwy pyłu i zapomnienia wydobytych.


Działo się to około 1640 roku, a więc blisko trzysta lat temu. Mysłowice głośne były z goszczenia w swych murach znakomitości na ówczesne wieki, popularnej nietylko w okolicy, ale i w sąsiednich ziemiach. Był nią Jan Taurus, alchemik, astrolog i lekarz – co osobistą wiedzą i wszechstronną praktyką, czyniąc cuda, był uważany za wcielenie jakiejś nadprzyrodzonej potęgi, - za inkarnację bóstwa, zarazem za wysłannika czarnoksięskich wschodnich magów.



Domostwo alchemika, zbudowane z grubej dębiny, osadzone na ciosanym kamieniu, leżało w ostrym trójkącie dwóch ulic (dzisiejsza Towarowa i Starokościelna) w pobliżu kościoła farnego św. Anny i niedaleko rynku. Wygląd budynku, wyróżniający się oryginalnością od reszty zabudowań, jak i frontową fasada, pokryta rzeźbą z zagadkowych znaków astrologicznych, konstelacjami i ugrupowaniami gwiazd i planet, mówiły wiele o niesamowitym mieszkańcu tajemniczego domu. Głęboko osadzone okna z kolorowego szkła weneckiego oprawnego w ołów, nadawały całości charakteru ponurego i niesamowitego.


Pomimo tych pozornych koszmarności siedziby Taurusa, zajeżdżały do niego sążniste zaprzęgi szlachty i karoce wielmożów, a nawet małe chłopskie szkapiny, przysiadane na oklep. - Przyjeżdżano z dalekich województw do alchemika i lekarza po radę, wskazówki, które były nieomylne, - lub zabieg chirurgiczny, jeżeli będziemy mówić terminologją dzisiejszą. Bo dla ścisłości historycznej należy dodać, że Janus, Jak go powszechnie nazywano, był i eskulapem, uśmierzającym wszelkie dolegliwości ciała.



Szemrano i mówiono sobie w pospólstwie, żegnając się z namaszczeniem przy wymawianiu nazwiska Taurusa, że na szczycie czworokątnej wieżyczki, gdy noc zapadła i sprawiedliwi ułożyli się do snu, o północy zapalały się okna szkarłatem, co oślepiał i raził, a na wystających gontach jakieś skrzydlate moce wyprawiały harce. Nikt z opóźnionych w takiej porze, nie ważył się przejść obok budynku alchemika.



Trudno dociec, czy w godzinę duchów Taurus odprawiał egzorcyzmy, czy zaklęcia. Czy zatopiony w mgławicach spiralnych doszukiwał się nieznanych słońc nowych światów, czy też w czarnoksięskich sabatach, za Herjodem gonił za szczęśliwym kowadłem Wulkana, co 9 dni i nocy leciało z nieba na ziemię i drugie tyle z ziemi do otchłań i piekieł. Wyolbrzymiona sylwetka alchemika rzucała wydłużone cienie na witrażowe okna wieżycy, rozczepiała się, podwajała, to znów zapadała w wydłużonym otworze podłogi i schodów, wiodących do pracowni alchemicznej. Ze świtem – gasły światła w wieżyczce i czmychały widziadła. Taurus przechodził do olbrzymiej izby. Tam wprawiał w ruch wahadła, zawieszone u powały. Następnie rozżarzał ogień pod tyglami, chwytał urojone molekuły, pierwiastkował metale i gubił się w „Tabuli smaragdinie” mitycznego Hermesa Trismegistosa, aby z zawartych w dziele tajemnic wydobyć kamień filozoficzny i zamienić ołów na szlachetne złoto. Na trójnogach spoczywały kuliste planetarja, ekierki, krążki i formy. Tak mówią zapiski.


Wiedziano o sztukach i praktykach Taurusa bardzo niewielu. Podobno z grudki złota, wielkości ziarnka pszenicy, wykuwał około 10.000 cieniutkich blaszek, które ułożone jedna na drugiej nie przekraczały grubości owego ziarna... Po układzie ciał niebieskich przepowiadał naprzód stan pogody, choroby i śmierć. Leczył i uzdrawiał środkami, spreparowanemi w sposób, sobie tylko znany. Zapalał wodę i powietrze, ogień zamieniał w wodę. Był w posiadaniu talizmanów i fetyszów, przedstawiających sylfy, salamandry, gnomy i ondyny, co chroniły przed „złym wzrokiem” (urokami). Talizmany te odlane z męskiego i żeńskiego metalu, chroniły macierzyństwo i potomstwo, odpędzały złe duchy...


W roku 1675 zniknął alchemik bez śladu – na zawsze. Wierzono, że będąc związany „traktatem djabelskim” w określonym czasie został porwany żywcem do... piekła. Tak mówi legenda. Podobno jednak nie ustały demoniczne misterja w opuszczonym budynku. Taurus pozostawił jedynego syna, Kacpra, co dalej pogłębiał niesamowite nauki ojca, wyczyniając cuda i dziwy, jako nieczyste w pojęciu pospólstwa.


Dlaczego Jan Taurus, magister „sztuki królewskiej” (jak określano od XV wieku astrologję), biegły w tej dziedzinie, odsłaniając swym kunsztem tajemnicze prawa przyrody, nie znalazł się obok takich znakomitości astrologicznych polskich, jak Biernat, Brożek, Bembus, Mocanius, Proboszczewicz czy Żedzianowski i dlaczego nie przeszedł do historji, a utrzymał się tylko w legendzie – pozostanie tajemnicą.


Być może, że Taurus – jako alchemik, astrolog, lekarz i „cudotwórca” w powszechnej opinji uzdrowieńców i innych szczęśliwców – nie mógł uważanym za człowieka nauki przez uczonych, ponieważ nie posiadał dyplomu, a zatem wykonywał swe praktyki „iusto titulo et facto”, nie dbając, jak go potraktuje współczesność, a tem bardziej historja.


Nie dbał o ważkość doczesnych wyroków i nie zwracał szczególnej wagi na języki i opinje. Może przejęty charakterystyczną sentencją, wyrytą na drzwiach wiodących do pracowni alchemicznej: „Non nobis Domine, non nobis – sed Momini Tuo da gloriam”, a więc nie dla własnej sławy i splendoru, a na chwałę Stwórcy – i pożytek bliźniego zapomniał o ziemskiej sławie.


Nie można jednak utrzymać się przy tych przypuszczeniach, bo natkniemy się na fakt nazbyt samarytański, ze strony mysłowickiego astrologa. Mianowicie Taurus, wykorzystując swoje trafne spostrzeżenia i horoskopy, nie gardził za przykładem przedsiębiorczego astrologa – Talesa z Miletu, hojnem wynagrodzeniem za receptę czy horoskop od mieszczek mysłowickich, które stanowiły największy procent klienteli ponurego domu sabatów.


Dom Taurusa o bardzo ponurym wyglądzie dziwnego ułożenia okien, wnęk, podcieni, okapów i krużganków, sąsiadował w pewnej odległości z kościołem parafjalnym św. Anny. Dom ów w wyobraźni pospólstwa, był przybytkiem niesamowitych praktyk, gdzie mistrz w hermetycznych tyglach przygotowywał mikstury, stawiał diagnozy i układał astrologiczne tablice.


Pomimo wszelkich koniecznych ostrożności w utrzymaniu bliskiego kontaktu z obywatelami mysłowickimi i pewnych zastrzeżeń duchowieństwa co do praktyk alchemicznych astrologa, nigdy nie brakło chętnych i ciekawych swego losu, którzy z namaszczeniem przekraczali próg siedziby Taurusa.


Taurus doszedł doszedł do wielkiej doskonałości matematycznej przy obliczeniach ruchu planet, że nietrudno mu było określić zgóry pewne przemiany falowe w meteorologji, a będąc przytem nienajgorszym retorykiem, umiał suggestywnie nadać powagę stawianej diagnozie czy horoskopowi.


Taurus posługiwał się przy horoskopach „Traktatem króla babilońskiego, Sargona”, napisanym, jak wiemy, na 200 lat przed Chrystusem, gdzie były zebrane dzieje i ogólne zasady starożytnej astrologji - „nauki nauk”. Nie gardził też dziełem „Tetrabiblos” Ptolomeusza, które i dzisiaj nie straciło na swej świeżości i oryginalności. Orzeczenia swoje czy opinje wydawał Taurus przeważnie dnia następnego, a często po tygodniu.


Słusznie mógłby ktoś mniemać, że alchemik i astrolog w jednej osobie musiał być niewierzącym. Otóż opinja o „nieczystej sile” praktyk Taurusa zrodziła się wśród gminu z ploteczek i opowieści okolicznych mieszczek. Jako zaprzeczenie niech posłuży jedna z licznych inwokacyj do „Mistrza wszechświata”. gdzie astrolog, mając do rozwiązania zawiłą sprawę sercową jakiejś nieszczęśliwej „białogłowy”, tak prosi Stwórcę o pomoc i radę: „Mistrzu nauk i tajemnic, Stwórco wszechrzeczy, Boże Abrahama i Jakóba, Mądrości wieczna, Królu królów, co siedzisz na prawicy Boga-Ojca i Stworzyciela wszechświata – przyjdź z mądrości swojej majestatem, rozpędź pomrokę niedoskonałości nędznego grzesznika, co pragnie Cię w prochu swej nicości i słabego odblasku uczcić i uwielbić; - napełnij serce słońcem słońc teraz i na wieki amen”.

Taurus był pomocnym w cierpieniach ciała i duszy – mając wzięcie tak u pospólstwa, jak i możnowładców. Rozmawiał z gwiazdami, odkrywał nowe związki pierwiastków w tyglach, lokalizował i niszczył boleści chromego ciała, preparował zioła i wonne maście na „gładkie liczka” białogłów. A lwią część czasu poświęcał podobno „nauk nauk” i alchemji, z jasno wytkniętym celem i zasadą: „rerum cognoscere, causas et valorem”, - poznać przyczynę i wartość rzeczy.


W roku 1810, Napoleon w swym triumfalnym pochodzie, zatrzymał się ponoć gospodą w domu Taurusów, gdzie potomek głośnego praszczura Jana, dokonał cesarzowi ekstrakcji chorego zęba... bez bólu. Kronika przygóg Napoleona milczy o cudownym zabiegu Taurusa. Ale jeszcze przed trzydziestu laty wskazywano na zrujnowane domostwo, przy zbiegu wspomnianych ulic, a naprzeciw dzisiejszego nowego kościoła, które nazywano „napoleonówką”.