Z obawy przed jutrem...

(Brzęczkowice 1933)

 

 

Katowice

(od naszego korespondenta)

 

Oto tragedja dwóch kochających się serc. Nie mogli się połączyć tu na ziemi, więc poszli... - tam będą zawsze razem. Za wielkie przeszkody mieli do zwalczenia, zbyt wielkie trudności piętrzyły się przed nimi, nie mieli sił, by je przezwyciężyć i dlatego postanowili umrzeć razem. Razem przestały bić dwa serca – zaledwie kilka sekund dzieliło ich od przejścia do wieczności, od przejścia w to drugie życie, gdzie wolni i niezależni połączą się na zawsze. Ona miała tam pójść pierwsza – on miał podążyć za nią, był zbyt pewnym kuli, która miała przeciąć pasmo jego życia, nie drgnęła mu ręka, z zimną krwią, spokojnie wymierzył w skroń ukochanej, - przed chwilą jeszcze na skroni tej były jego usta gorące – teraz dotknęła ją zimna lufa rewolweru – mała kula przeszyła głowę dziewczyny. Ostatnie uderzenia jej serca wybiły imię ukochanego – imię to zamarło na jej ustach. - W kilka sekund później drugi padł strzał – pewny, śmiertelny – dwa młode ciała tak piękne za życia – teraz w martwym bezruchu legły obok siebie w cichym zakątku ogródka – z dwóch skroni sączyła się krew.

 

Dopięli celu – są razem – poszli tam skąd nie ma powrotu.

 

Jan i Cecylia

 

Lotem błyskawicy rozeszła się po Śląsku wieść o tragedji dwojga kochanków. Poruszyła Brzęczkowice, Brzezinkę, Mysłowice i okolicę.

 

Brzęczkowice znały ich dobrze. Często późnym wieczorem wracali przytuleni do siebie z miasta, z Mysłowic. On Jan Banaś z Mysłowic, młody, przystojny 21-letni pracownik kopalni „Mysłowice” i Ona Cecylja Polokówna, córka dozorcy kopalni – 19-letnie urocze rwące się do życia dziewczę. Polokówna mieszkała ze swoją siostrą Gertrudą u babki w domu Magdziorza w Brzęczkowicach. Znali się od roku. Widywali się często – prawie codziennie. Często odprowadzał ją do domu do Brzęczkowic – tam spędzał z nią długie wieczory – tam w małej izdebce u babki snuli plany swej przyszłości. Późną nocą wracał Banaś do Mysłowic – wczesnym rankiem wstawał do pracy o którą opierał swoją i jej przyszłość. Dzień mu szybko mijał, bo żył myślą o ukochanej, wiedział, że wieczorem znów ją spotka i znów przy jej boku szybko miną godziny. Każdy dzień zdawał się przybliżać ich szczęście – w niedługim czasie miał się odbyć ich ślub. Oboje z niecierpliwością czekali tej chwili. Banaś pracował na kopalni jako woźny, nie zarabiał wiele, lecz mogliby jako tako wyżyć, gdyby się pobrali. Tymczasem los okrutny pokrzyżował ich plany – zniszczył ich szczęście.

 

Widmo redukcji.

 

Ubiegłego tygodnia śp. Banaś miał przykre zajście na kopalni. Chciano go przenieść na dół do kopalni jako górnika – na co nie chciał się zgodzić i z tego powodu liczył się nawet ze zwolnieniem z pracy. Stanął przed niepewnem jutrem. Początkowo nie chciał jej tego mówić, lecz ona musiała znać jego dole i niedole – przecież jego los był jej losem. Przejął się bardzo tem co go bolało i zanadto wziął to sobie do serca. Był za ambitny by pogodzić się z ew. redukcją. Podzielił się wszystkiem z narzeczoną. Dewizą ich przyszłości stało się „być albo nie być”. - Postanowili oboje „nie być” Bo i poco? Czyż mieli byt swój stawiać pod znakiem zapytania? On nie chciał poprowadzić ją w ciężką, niepewną walkę o byt. Zanadto ją kochał, by móc kazać jej cierpieć i dlatego postanowił umrzeć – a ona – zdecydowała się pójść za nim.

 

Ostatnie wieczory spędzali oboje razem. Bywał u niej codziennie – mówili dużo – radzili, szukali jakiegoś wyjścia i widocznie go znaleźć nie mogli. Jest to ich tajemnica – zamiarów swoich nie zdradzili przed nikim.

 

W ubiegły czwartek byli w Mysłowicach u fotografa. Dali sobie zrobić zdjęcie. Po jednej fotografji ofiarowali na pamiątkę swym rodzicom, jedną zaś zachował śp. Banaś przy sobie, miał ją też w kieszeni na sercu w chwili śmierci. Była to ich pierwsza i ostatnia fotografja – robiąc tą fotografję na pewno wiedzieli już, że żyć nie będą.

 

Koledzy i znajomi Banasia zauważyli jego zdenerwowanie w ostatnich dniach. Banaś szukał za bronią – wiedzieli o tem koledzy, nie przypuszczali jednak na co potrzebny był mu rewolwer. Dostał go, niewiadomo skąd i nosił przy sobie. Polokówna musiała o tem wiedzieć, musiała znać i patrzeć na narzędzie, które miało przeciąć pasmo ich młodego życia.

 

Ostatni wieczór.

 

W poniedziałek wieczorem poszli do Mysłowic do kina. Był to ich ostatni wieczór. Może nie zdawali sobie jeszcze sprawy z tego, że następnego wieczora będą już daleko – u progu nadziemskiej wędrówki. Z kina wrócili spacerem do domu do Brzączkowic – o czem mówili podczas tej drogi, jakie myśli błądziły w ich głowach – to ich wieczna tajemnica. W każdym razie na drodze tej zapadła decyzja o śmierci.

 

Do domu przyszli o godz. 11-tej. Siostra Cecylji – Gertruda Polokówna nie spała jeszcze, czekała na nich. Przywitała ich z uśmiechem, i nic podejrzanego nie zauważyła. Usiedli oboje w drugim pokoju i długi czas rozmawiali ze sobą. Mówili cicho, by nie obudzić babki. Gertruda również ułożyła się do snu, nie chciała przeszkadzać zakochanym – a może, gdyby była ich pilnowała tej nocy, - może zdołałaby przeszkodzić ich zamiarom – może wyrwałaby ich z rąk śmierci? Jak długo siedzieli razem i o czem mówili niewiadomo – zdecydowali się szybko – przyszli do przekonania, że życie nie przedstawia już dla nich żadnej wartości i postanowili umrzeć razem.

 

Około godziny 4-tej nad ranem wyszli cichutko z domu do ogródka. Nie chcieli zbudzić babki i siostry – pragnęli umrzeć w ogrodzie, gdzie szum drzew zagłuszy odgłos śmiertelnych strzałów...

 

Poraz ostatni ucałował śp. Banaś ukochaną – poczem spokojnie wymierzył w jej skroń – padł strzał – Cecylja Polokówna osunęła się na ziemię. W sekundę później druga kula przebiła jego głowę. Strzałów tych nikt nie słyszał.

 

O godz. 6-tej rano babka Gojowa wstała i wyszła do ogrodu. Wzrok jej padł na dwa młode ciała, leżące w kącie ogrodu obok stodółki. Cecylja dawała jeszcze bardzo słabe oznaki życia. Jej narzeczony był już zimny – obok niego leżał rewolwer, a w nim jeszcze jeden nabój.

 

We wsi wszczął się alarm – krzyk i płacz – zawiadomiono policję. Polokównę przewieziono zaraz do szpitala w Mysłowicach, jednak po upływie niespełna dwóch godzin, nie odzyskawszy przytomności zmarła.

 

W domu na stole widniała mała kartka papieru, „Dowidzenia na zawsze – Jan i Cyla – jesteśmy w ogródku – wszystko Twoje”.

 

Tak pożegnała się Cecylja Polokówna z siostrą – zostawiła jej wszystko co do niej należało – jej już nic nie potrzeba.

 

E. Sch.

 

Tajny Detektyw. 1933 nr 41 (8 X)