Na stronie Mysłowickiego Detektywa Historycznego wspominamy stare czasy, miejsca, sytuacje których doświadczyliśmy.
Pamiętamy zapachy i kolory, które otaczały nas gdy byliśmy młodzi. Pamiętamy ludzi, którzy towarzyszyli nam na podwórku, w szkole czy w pracy. Miasto się zmienia, czas przemija, a wspomnienia pozostają. Z czasem wspomnienia złych sytuacji, które nas dotyczyły lub których byliśmy świadkami wypieramy czy też odrzucamy. Pozostawiamy i celebrujemy w pamięci te, które dały nam radość i przyjemność.
Ciągle plączą się nam fakty, daty a nawet ludzie, których mamy w pamięci. Jedni z nas przywołują wspomnienia za pomocą książek, inni dzięki fotografiom. Są również wśród nas ludzie wrażliwi, którzy za pomocą pędzla i farb, czy też za pomocą słów malują na papierze obraz minionych chwil.
Prezentujemy Państwu poetę Mirosława Kowalskiego, który urodził się i wychował w Mysłowicach. Jak sam o sobie pisze zdarza mu się, że zdobywa nagrody i wyróżnienia w konkursach poetyckich. Publikował w antologiach i almanachach pokonkursowych oraz prasie, m. in. : AKANT, NESTOR, ŚLĄSK, NASZ DOM RZESZÓW, SEKRETY ŻARU. Wędruje po górach, słucha rocka klasycznego i lubi piwo. Zakochany jest w swojej żonie i zwyczajnie pisze wiersze.
Mirosław Kowalski pisze wiersze, które dla wielu z nas będą opisem tego co sami przeżyliśmy, co widzieliśmy i co myślimy. Przedstawiamy Państwu trzy wiersze, które nawiązują do Mysłowic i dla mieszkańców będą w wyobraźni swoistym zbiorem fotografii sprzed lat.
STACJA
nasze yellowstone zaczyna się nad przemszą
tam gdzie biała wpada do czarnej
a kulawy józek
wynosi bezzwrotne butelki
omija uparcie osiedlowe śmietniki
z dziada pradziada butelki w łozinach
na stacji myslovitz
pociągi przystają na krótko
bardzo służbowo
jakby zawstydzone znajomością z kimś
komu się nie powiodło
w podupadłych rynnach
wiatr wygwizduje melodie byle jakie
takie same jak w józkowych butelkach
najszarsze odcienie szarości
na stacji
ale kiedy patrzeć - przez szarość
gniazdo kawek za rynną
w łozinach
za stertą bezzwrotnych butelek
jak los na loterii - zawilce
nikt nie wie że na hałdach
w szuwarach przy zarosłych osadnikach
czcimy świętego zimorodka
nasze yellowstone zaczyna się nad przemszą
EKRANY
z kraciastych krótkich portek na szelkach
w pierwsze jeszcze krajowe dżinsy
przeskakiwaliśmy na peryferiach
ulica od głównej
spływała łagodnie aż pod las
łasiły się tu do nas
wszystkie dziury w płotach
zaprzyjaźnione konfidenckie kundle
niezbyt sumiennie strzegły
owocowych ogródków
nie ma już tej samej ulicy
z jarzębinami na drugim brzegu
na polach rzepakowych
pszenicznych kukurydzianych
rozplenił się asfalt i blaszane dachy
stara szkoła oślepła
w pustych oczodołach
pod powiekami paździerzowe płyty
odarta z tynku dzieciarni
i zgrzytu żółtej karuzeli
garbi się i milczy
nie widzi niczego
kiedyś podekscytowani
jeździliśmy zaszaleć do centrum
na każdy nasz grosz ciułany do grosza
dybały miastowe cwaniaczki
ale nie zawsze to oni nam
obijali smarkate gęby
nieposkromieni
z ekranów adrii i piasta
chciwie spijaliśmy wielki świat
dziś nie ma już tych sal
bezceremonialnie zdjęto ekrany
nie ma tamtych sal
i nie ma tej samej
ulicy na peryferiach
ludzie kundle karuzela
wszystko zabrała mgła
jest teraz ulica
z ekranami które skradły spory kawał nieba
ekrany są dźwiękochłonne i wspomnienioszczelne
wyrosły na miejscu drzew
omijane przez ptaki
skutecznie odgradzają od gwiazd
i od ludzi z tamtej ulicy
której już nie ma
WYKOPKI
ci z sąsiedniej wiochy
( gdzie był kościół ale nie było rynku )
czychali na nas za zakrętem
wypicowani co niedzielę
na rowerach marki jubilat lub ukraina
gnaliśmy przez las na skróty
dalej między stodołami a mostkiem
bywało - dostawaliśmy po pysku
na jesień wykopki
dla nas zapowiadały się swawolą
i tajemnicą poza kręgiem blasku z naciowych ognisk
strzelało iskrami na kartofliskach
starszym od schylania strzelało w kręgosłupach
nam - młokosom
strzelały do łbów dzikie pomysły
dobry czas - takie wykopki
nasza wiocha nie miała kościoła
ale było chociaż coś w rodzaju rynku
tamci
spragnieni oranżady i mineralnej
w upalne dni ryzykowali odwet
mecze międzypaństwowe
na pastwiskowych marakanach i łemblejach
kończyły się przeważnie mordobiciem
jedynie remis mógł przynieść zawieszenie broni
to utkwiło najmocniej
mecze i ogniska
teraz od dawna mamy już kościół
z tymi z sąsiedniej wiochy
tynkujemy robimy wylewki
po wykopkach
zagryzamy swojskim ogórkiem
młodym kupujemy meble na pół