Chata Taurusa na początku lat 30. XX w. fot. zbiory MDH

Tożsamość miasta tworzy jego historia, ale czym byłoby miasto bez jego legend? W każdej z nich bowiem znajduje się ziarnko prawdy. Mysłowice posiadają również swoje legendy, te bardziej i mniej znane. Niniejsze wiadomości zapisane zostały w księdze, której nazwy nie udało się do tej pory ustalić.

 

Działo się to w siedemnastowiecznych Mysłowicach. Miasto wyglądało wtedy zupełnie inaczej, nie było przecięte na pół, tak jak dzisiaj, szeroką linią kolejową, a jej forma zabudowy przypominała typowe miasteczko średniowieczne. Drewniane chaty z gontowymi dachami gromadziły się wokół rynku oraz przy przylegających do niego ulicach, które dzisiaj zwą się Kaczą, Kołłątaja, Wałową oraz Grunwaldzką. Tuż obok rynku znajdował się kamienny kościół (p.w. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny), zwany wtedy kościołem wielkim. Przy ulicy Bytomskiej od strony rzeki Przemszy stał dwór z małym zameczkiem ówczesnego pana.

 

Był nim Krzysztof II Mieroszewski. Z drugiej strony ulicy Bytomskiej stały już typowo gospodarcze chaty oraz stodoły. Na małym wzgórzu, na rozstaju dróg, które opływał rwący potok wpadający nieco dalej do Stawu Pańskiego, wyraźnie widoczny był mały, drewniany kościółek (św. Krzyża). Dalsze okolice wokół zwały się niegdyś Kwiatczyskiem, Przed-Boliną, Za-Boliną, Zapłociem, był również Koziniec czy też Łany Altaristy (Prebendarza). Mysłowice posiadały ponadto swój browar, szkołę, budynki probostwa oraz wójtostwa.

 

W 1640 r. Mysłowice ugościły nowego mieszkańca, znaną ówcześnie w pobliskich okolicach osobistość, alchemika, astrologa oraz lekarza Jana Taurusa nazywanego przez okoliczną ludność Janusem. Jego niespotykana wiedza, którą potrafił wykorzystywać w różnoraki sposób, spowodowała, iż Taurus uważany był wśród miejscowej ludności za kogoś wyjątkowego, tajemniczego, posiadającego nadprzyrodzoną moc przekazaną przez czarnoksięskich wschodnich magów.

 

Taurus gospodarzył w dużej, drewnianej chacie o wyjątkowo wielkim i spadzistym dachu, stojącej na skraju wschodnich, zwartych zabudowań miasta, na przecięciu dzisiejszych ulic Towarowej i Starokościelnej. Frontowa fasada budynku posiadała zagadkową, tajemniczą rzeźbę składającą się z nieznanych nikomu i niezrozumiałych znaków astrologicznych. Okna osadzone głęboko, obłożone weneckim, kolorowym szkłem potęgowały wrażenie tajemniczości tego miejsca.

 

Pomimo metafizyczności oraz mroczności chaty Taurusa nie stała ona pusta. Gościła częstych gości – wielmożnych panów, ludzi sytuowanych, ale i także prostych, przybyłych nierzadko z dalekich stron. Wszyscy oni ściągali do naszego astrologa i lekarza z powodu jego nieokiełznanej wiedzy. Prosili o rozwiązanie swoich problemów, dobrą radę, pomoc lekarską. Często pomoc ta okazywała się trafna, co powodowało, iż przy chacie stawało coraz więcej osób chcących dopomóc sobie w swojej niedoli i przypadłościach.

 

Wszystko było dobrze, kiedy był dzień, jednakże kiedy przychodził mrok, ludzi przed domem było coraz mniej, aż w końcu chata na zewnątrz stawała się pusta, a w środku alchemik zaczynał odprawiać swoje czary, jak sądzili często mieszkańcy miasta. W oknach były widoczne liczne rozbłyski, mieniły się w nich różnorakie kolory, a z dużych kominów uchodził na zewnątrz kolorowy, podświetlany od dołu dym. Całą tajemniczość wzmagała mała czworokątna wieżyczka na szczycie chaty, która o północy rozświetlała się wśród pokrytego ciemnością miasta. Ponadto niejednokrotnie dało się usłyszeć głuche oraz tępe dźwięki.

 

Po takich nocach Janus stawał się w oczach mieszkańców jeszcze większym czarnoksiężnikiem i magiem. A kiedy między sobą mówiono o nim, zawsze się żegnano, aby odgonić czarne duchy. Mówiło się, iż Taurus odprawia egzorcyzmy oraz rzuca zaklęcia, lecz nigdy tego jednoznacznie nie dowiedziono. Wiadomo jednak, że gdy nazajutrz budził się nowy dzień, do chaty zaczęli zjeżdżać i przychodzić z dalekich oraz z bliskich stron nowi ludzie chcący dopomóc sobie w swojej osobistej niedoli czy chciwości poznania swojego jutra. Widocznie Jan Taurus był w udzielanej pomocy wyjątkowo skuteczny i przekonujący. Nie był przy tym bezinteresowny, gdyż kazał za swoje usługi sowicie płacić.

 

Czarnoksiężnik posiadał w swojej chacie laboratorium, w którym starał się zagłębiać wiedzę z dziedziny alchemii, tak aby z różnych dostępnych rud i pierwiastków otrzymać metale szlachetne. Pewnie też z tego powodu jego okna późnymi wieczorami rozświetlały płomienne błyski. Nie wiadomo do końca, jak wyglądały dokładnie praktyki Taurusa, wielu rzeczy domyślano się. Patrząc na konstelacje gwiezdne i rozmyślając nad nimi, potrafił przepowiedzieć pogodę, ale i chorobę oraz śmierć. Sporządzał wyjątkowe mikstury i lekarstwa, które leczyły i uzdrawiały ludzi, wydawałoby się w beznadziejnych sytuacjach. Potrafił wodę przemienić w ogień, a płomienie w wodę. Posiadał dużą ilość talizmanów, podobizny różnych gadzich stworzeń chroniące przed złymi urokami i duchami. Dzielił się nimi z zainteresowanymi. Rozdawał je również ludziom, którzy chcieli uchronić swoje macierzyństwo oraz potomstwo.

 

Historia Taurusa w Mysłowicach trwała nieprzerwanie przez 35 lat, po czym alchemik zniknął bez śladu. Nikt nie wiedział, co się stało, nigdy nie dotarły z daleka wieści o naszym czarnoksiężniku. Z pewnością Mysłowice stały się znowu bardziej zwyczajną mieściną, bez specjalnych atrakcji, a odległe prowadzące tu drogi stały się znowu rzadziej uczęszczane. Jednakże dom nie pozostał pusty. Taurus pozostawił po sobie syna o imieniu Kacper, który miał kontynuować przez następne lata prace swojego ojca, lecz już nie był tak majestatyczny i nie przyciągał do siebie tak wielu osób.

 

Jan Taurus, astrolog z Mysłowic, nie stał się tak sławny, jak inni polscy uczeni astrologowie. A to pewnie dlatego, iż swoją nadprzeciętną wiedzę zgłębiał sam, a nie za pomocą poważanych uniwersytetów. Posiadał w swoich prywatnych zbiorach wielkie naukowe dzieła, które dały mu wiedzę okiełznaną ówcześnie przez nielicznych, niepoznaną przez wielu jeszcze przez wieki. Wiedzę, o której zapominamy oraz z której nie zdajemy sobie sprawy współcześnie. Nie mógł zostać uznany za wielkiego uczonego bez należytego dyplomu. Wydaje się, że swoje życie podporządkował pewnej sentencji wyrytej nad wejściem do jego dębowej chaty: „Non nobis Domine, non nobis – sed Nomini Tuo da gloriam”, a więc nie dla własnej sławy i splendoru, a na chwałę Stwórcy – i pożytek bliźniego zapomniał o ziemskiej sławie.

 

Podobno w 1810 r. w chacie zatrzymał się sam Napoleon. Praprzodek Jana Taurusa miał dokonać bezbolesnego rwania zęba cesarzowi. Wydarzenie to tak bardzo utkwiło w pamięci mieszkańcom, iż domostwo to odtąd nazywane było przez mysłowiczan „napoleonówką”. Jeszcze na początku XX w. stara, zdezelowana chata stała na skraju ulic Towarowej i Starokościelnej.

 

Artykuł ten pojawił się w Gazecie Mysłowickiej 29 grudnia 2014r.