Statek „Katowice” zbudowany nad brzegiem Przemszy
- Szczegóły
- Kategoria: Ciekawe artykuły
- Utworzono: sobota, 09, listopad 2013 22:33
- Agnieszka i Leonard Czarnotowie
- Odsłony: 12190
Patrząc na naszą Przemszę trudno sobie wyobrazić, że kiedyś panował na niej duży ruch żeglarski. Pływały po niej statki: „Czortopchaj”, „Neptun”, „Katowice”, „Olza”, również wycieczkowe „tramwaje wodne” oraz drewniane galary. Jako ostatnie po jej falach mknęły w latach 70. XX w. kajaki.
W połowie XIX w. po Przemszy pływało około 200 galarów. Ich właścicielami w większości przypadków byli sami galarnicy. Powstawały one w domowych warsztatach ulokowanych w pobliżu Przemszy. Budowane były zwykle bez planów i na wyczucie przez szkutników samouków, a narzędzia i wiedza przekazywane były z ojca na syna. Galary załadowane towarami płynęły samodzielnie wraz z załogą z prądem rzeki w kierunku ujścia Przemszy do Wisły. Do Mysłowic wracały ciągnięte przez zaprzęgi konne prowadzone przez chłopów wzdłuż brzegów rzeki.
Pierwszą wzmianką o statku pływającym po Przemszy jest informacja o małym parowcu wybudowanym przez Anglika Davny’ego. Wybudował go ponoć w Niwce, gdzie w tamtych czasach istniał maleńki port zwany przystanią. Parowiec ten pływał po rzece do 1839 roku. Był długi na 25 i szeroki na 8 metrów, a ludność mieszkająca nad Przemszą nazywała go „czortopchajem” i uciekała na jego widok. Wiele lat później, w 1911 roku, zbudowano holownik „Neptun” z napędem tylnokołowym. Ciągnął on puste galary pod prąd, aż na Trójkąt Trzech Cesarzy. Z tego miejsca pochodzi z lat 30. XX w. zdjęcie, na którym widać sfotografowany holownik o napędzie bocznokołowym „Olza”, który wybudowany został w 1938 roku w stoczni Zieleniewskiego w Krakowie.
SAPOKOWIE – NADODRZAŃSCY WODNIACY
Wioską rodzinną Sapoków jest Malnia położona w województwie opolskim – wspomina Danuta Gąsiorek (z domu Sapok). Od pokoleń Sapokowie żyli z rzeki i na rzece Odrze. Nazywano ich wodnikami, łodziorzami, żeglarzami. Wodnikami, bo mieszkali nad wodą, łodziorzami, bo budowali łodzie, żeglarzami, bo żeglowali po Odrze, kiedy tylko im na to pozwalała. Wielu z nich było szyprami. W żegludze śródlądowej szyper to kapitan i często właściciel barki albo statku. O Odrze mówili „Żywicielka”. W „Trybunie Opolskiej” z 1952 roku w artykule „Opolscy wodnicy” Bolesław Lubosz napisał tak: „Wzdłuż Odry rozciągają się czyste, malownicze, opiewane często – jak ten Gogolin w pieśniach ludowych osady wodników… Z każdym nazwiskiem wioski kojarzy się od razu szereg sylwetek wodników… Można by tak wymieniać i Dobrzyń i Otmęt i Krapkowice i wiele innych wiosek… Jeżeli ktoś wymieni Malnię, to przede wszystkim myśleć musi o Sapokach, chyba najstarszym rodzie nadodrzańskich wodników.”
O Józefie Sapoku możemy przeczytać w powieści z 1935 roku pt. „Wisła” napisanej przez H. Boguszewską i J. Kornackiego. Po I wojnie światowej Malnia została w granicach Niemiec. Sapokowie opuścili swoje rodzinne miasto, ponieważ uczestniczyli w powstaniach po stronie powstańców. W Goczałkowicach w obozie dla przesiedleńców rodzina Sapoków rozpoczęła nowy rozdział życia. Sprzedali dom w Malni i zakupili kamienicę w Bogucicach. Podjęli pracę w polskiej części Górnego Śląska. Już w 1925 roku Andrzej Sapok założył spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością o nazwie Zjednoczona Żegluga na Górnej Wiśle „Neptun” w Katowicach, na której czele stanął jako prezes. Budował, sprzedawał i budował nowe. Pożyczał, oddawał i znów pożyczał. Wystawiał weksle, sprzedawał i wykupywał - tak opisuje jego działania kronika rodzinna Sapoków. Wreszcie przyszedł czas na największy projekt, statek „Katowice”. W tym celu Andrzej Sapok wybrał się kajakiem na wycieczkę z Oświęcimia do Gdańska i pomierzył główny nurt Wisły na całej jej żeglownej długości. Potem wrócił do domu i przystąpił do budowy statku marzeń.
Wodowanie statku "Katowice" na Przemszy
w pobliżu dawnego Kąta Tzrech Cesarzy.
WODOWANIE NA PRZEMSZY
Kontynuując niejako tradycje żeglugowe na Przemszy Andrzej Sapok wydzierżawił stare nabrzeża portowe w Mysłowicach, które najpierw wyremontował. Budowę holownika rozpoczął wiosną 1929 roku. Jego kadłub zbudowany był metodą nitowania – w tamtych czasach najbardziej rozpowszechnioną. Elementy konstrukcyjne i blachy wykonała Królewska Huta według wskazówek wyrysowanych przez budowniczego na kartce z zeszytu. Statek „Katowice” był bocznokołowcem napędzanym silnikiem spalinowym diesla o mocy 160 KM produkcji Motoren-Werke z Mannheim. Długość całkowita – 33,10 m; szerokość kadłuba – 4,37 m; zanurzenie statku – 0,57 m; zdolność holowania pod prąd – 600 T.
Wodowanie na Przemszy odbyło się 2 lipca 1931 roku w Brzęczkowicach. Ponieważ statek był również pływającym domem dla 5 rodzin to w jego kadłubie znalazło się miejsce na kuchnię, dwie toalety, siedem kajut i salonik o domowym wystroju. Statek był spółką z o.o. i został wpisany do Rejestru Żeglugi Śródlądowej Sądu Grodzkiego w Mysłowicach. Koszt budowy wyniósł 186.683 zł.
Statek „Katowice” był najsilniejszym holownikiem na Wiśle o najmniejszym zanurzeniu – dlatego mógł pływać po całej nieuregulowanej Wiśle, miejscami bardzo płytkiej. Na statku pracowało 6 mężczyzn z rodzinami (12-cioro dzieci). Byli to: kapitan, sternik, maszynista, pomocnik maszynisty i dwóch bosmanów. – Życie rodzinne na pokładzie różniło się od tego na lądzie - wspomina Danuta Gąsiorek (z domu Sapok). – Zimy trzeba było przeczekać na statku unieruchomionym przez zamarzniętą rzekę. Czasami gwałtowne burze i silne wiatry zagrażały zderzeniem z mostem lub innymi statkami. Ale był też czas na figle. Chowano upatrzonej osobie but i taki biedak miał problem z chodzeniem po rozgrzanym od słońca pokładzie. Odbywały się bitwy na polewanie wodą, której było dokoła pod dostatkiem. Dzieci mogły codziennie pobiegać na innym brzegu, kiedy statek cumował na noc. Można było obserwować zmieniające się krajobrazy i pory roku. Pani Danuta doskonale pamięta rozgwieżdżone niebo i ciągły chlupot fal uderzających w burty. W każdej chwili można było przybić do brzegu i pójść do miasta. Chleb kupować w Płocku, a słoninę dopiero we Włocławku, bo przecież wiadomo było, gdzie sprzedawali najlepszą.
OSTATNIE, SMUTNE DNI ŻEGLUGI
W momencie wybuchu II wojny światowej statek „Katowice” zacumowany był w Krakowie. Nie wszystkie rzeki przed wojną były uregulowane i dawały możliwość ukrycia statku, więc ukryto „Katowice” i „Olzę” na rzece Kamienna. Jednak Niemcy szybko znaleźli oba statki i je zarekwirowali. – Podczas okupacji statek „Katowice” kursował z Puław do Oświęcimia – wspomina Danuta Gąsiorek (z domu Sapok). – W Oświęcimiu z brzegu zabrano dwóch uciekinierów i schowano ich w ładowni pod węglem. Mimo przeszukania węgla szpikulcem Niemcy ich nie znaleźli. Innym razem w pobliżu Oświęcimia więźniowie pracowali na brzegu. Jeden z nich zawołał: „Chleba!”. Dwa dni wcześniej zrealizowaliśmy kartki i chleba było dużo. Rzuciliśmy z mostka na brzeg okrągłe bochenki, a Niemcy nie reagowali. Innym razem partyzanci zatrzymali statek i kazali się wieźć 15 km do Tarnobrzegu, bo mieli tam jakąś akcję w odbijaniu więźniów. Kazali się nie tylko dowieźć, ale i zaczekać.
- W zimie 1945 roku, kiedy zbliżał się front, statek ukryto ponownie. W maleńkiej wsi Urzuty koło Opatowca. Z powodu braku opału opuściliśmy statek i zamieszkaliśmy u gospodarzy na wsi, gdzie kwaterowali również Niemcy. Oficer niemiecki będąc na spacerze zobaczył ukryty statek i zawiadomił swoje władze. Potem żandarmi postanowili go wysadzić, ale maszynista, Ślązak o nazwisku Nagi, znał język niemiecki i wybronił „Katowice” – dodaje.
Po przejściu frontu statek został zwerbowany do przewozu pasażerów, więc rodziny załogi musiały zostać na lądzie, a „Katowice” kursował w górnej Wiśle. W 1948 roku został upaństwowiony i pracował w Żegludze Warszawskiej pod nazwą „Jaworzno”. Jak wspomina Danuta Gąsiorek (z domu Sapok) pod koniec lat 60. spotkała go w Płocku i była na jego pokładzie. Niedługo potem został zezłomowany, choć mógł jeszcze długo pływać.
Statek „Katowice” nie był jedynym jaki wybudowali Sapokowie. Były jeszcze inne: „Wanda”, „Krakowianka”, „Św. Jan”, „Górnoślązaczka”, „Pirat” i kilka innych.
Do dzisiaj w Mysłowicach żyją wnukowie Andrzeja Sapoka z Malni. Nie pływają po rzekach, bo czasy i warunki życia się zmieniły. Jednak pamiętają dokonania swoich przodków, które spisali w Kronice Rodzinnej. Za udostępnienie tej pięknej historii rodzinnej poprzeplatanej z historią naszego miasta dziękujemy w imieniu mieszkańców Mysłowic.
Artykuł ukazał się na stronie Gazety Mysłowickiej 9 listopada 2013r.